Kiedy tylko dowiedzieliśmy się o akcji zimowego zdobycia Korony Gór Polskich zgłosiliśmy się bez wahania. Bardzo fajna inicjatywa wolontariuszy Explorers Festival zakładała zdobycie 28 szczytów w jeden dzień! Niemożliwe? A jednak! Różne pasma górskie, różne szczyty, różne szlaki, różne ekipy - ale jeden projekt Explorers Festival na Dachu Polski. Kiedy tylko zobaczyliśmy listę gór, które nie są jeszcze obstawione wybraliśmy Orlicę, bo tam nas jeszcze nie było. Poza tym byliśmy ciekawi gór Orlickich i była to doskonała okazja, żeby zobaczyć słynny kurort narciarski Zieleniec.
Akcja zdobywania Korony Gór Polski miała odbyć się w sobotę, więc w podróż do Dusznik wybraliśmy się już w piątek po południu. Musimy przyznać, że podróż z Łodzi do województwa dolnośląskiego dzięki wybudowanej drodze S8 jest rewelacyjna. Po około 4 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Duszniki zauroczyły nas swoim niepowtarzalnym klimatem i jak tylko dotarliśmy na nocleg, zostawiliśmy bagaże i wybraliśmy się na spacer wieczorową porą :)
W sobotę rano ruszyliśmy autem do Zieleńca oddalonego kilka kilometrów od parku zdrojowego. Kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu zaskoczyła nas ogromna ilość narciarzy. Profesjonalne wyciągi i idealnie naśnieżone stoki czynią to miejsce prawdziwym rajem dla narciarzy i snowboardzistów, Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy niebieskim szlakiem przy Rozdrożu pod Hutniczą Kopą. Chociaż w Dusznikach znajdowało się trochę śniegu, nie spodziewaliśmy się, że kilkanaście kilometrów dalej białego puchu będzie zdecydowanie więcej. Na szczęście dzięki ogromnej ilości biegających narciarzy był ubity. Dodatkowo wędrowanie ułatwiały nam nakładki z metalowymi kolcami - o ich zaletach napiszemy wkrótce :)
Po około 45 minutach dochodzimy do schroniska Masarykowej Chaty. Kiedy dotarliśmy do czeskiej granicy ilość narciarzy wprawiła nas w osłupienie. I to nie tylko tych zjeżdżających, ale głównie biegających na nartach. W schronisku nie mogliśmy się oprzeć, żeby nie spróbować prawdziwego czeskiego piwa. Sylwia nawet skusiła się na zupę, ale pomidorowa na słodko nie przypadła jej do gustu.
Przed wyjściem ze schroniska mieliśmy chwilę zawahania wybierając odpowiednią toaletę ;)
Ze schroniska dzieło nas już tylko godzina drogi szczytami od upragnionego celu. Całą trasę musieliśmy uważać na biegających narciarzy. Wędrując czeskimi szlakami trzeba się przyzwyczaić do oznakowań szlaków, nie czasowych a podanych w kilometrach. Nie było to dużym utrudnieniem, ale ciekawą zmianą do której ciężko było się na początku przyzwyczaić. Niestety tuż przed dotarciem na szczyt pogoda się popsuła i pojawiła się dość duża mgła, która mocno ograniczyła widoczność. Żeby dojść na szczyt należy zejść ze szlaku skręcając ostro w prawo.
Orlica (czeska nazwa Vrchmezi) to najwyższy polskiej części Gór Orlickich, wierzchołek góry znajduje się już po czeskiej stronie. Kiedyś znajdowało się tu schronisko i platforma widokowa, ale po wojnie spłonęło i nikt już nie podjął się odbudowy. Być może dlatego Orlica nie jest już tak bardzo oblegana przez turystów. Po obowiązkowej sesji fotograficznej z flagą Explorers Festival zeszliśmy na główny czerwony szlak do drewnianej budki, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na ciepłą herbatę i kanapkę. Niestety przerwa nie trwała zbyt długo, bo zimno dawało się we znaki. Początkowo planowaliśmy wrócić do Zieleńca zielonym szlakiem przez schronisko Orlica. Niestety kiepskie oznakowanie i słaba widoczność spowodowały, że zamiast szlakiem wracaliśmy trasą wzdłuż granicy, która przetarta przez narciarzy do złudzenia przypominała szlak turystyczny. Kiedy zorientowaliśmy się, że nie idziemy zielonym szlakiem zdecydowaliśmy o powrocie do czerwonego, którym zdobywaliśmy Orlicę.
Duszniki zdobyły nasze serce od pierwszego wejrzenia, podobnie jak pasmo Gór Orlickich. Szlaki, mimo braku spektakularnych widoków i tak prezentowały się zjawiskowo w zimowej scenerii. Trasa na szczyt nie jest zbyt wymagająca, łagodne podejścia nie sprawią większego problemu nawet najmłodszym turystom :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz