Już o 9 rano (ku zdziwieniu naszej gospodyni) meldujemy się na noclegu w centrum Wisły. Po godzinie jesteśmy na niebieskim szlaku prowadzącym do Schroniska na Soszowie. Początkowo szlak prowadzi asfaltową drogą co jest trochę monotonne i co niektórzy mniej cierpliwi (S.) nie mogą się doczekać beskidzkich, leśnych szlaków. Po około godzinie nareszcie skręcamy w polną drogę, która po chwili zmienia się w przyjemną dróżkę wśród drzew z widokiem na Beskidy.
Kawa, kanapka i ruszamy dalej. Następnym naszym celem jest Mały Stożek, a następnie jego "większy brat" - Wielki Stożek. Już od samego początku dostajemy mocno w kość. Bardzo strome podejście w połączeniu z panującym wtedy upałem to dla niektórych połączenie ekstremalne. Chyba już wspominaliśmy, że S. jest wielką miłośniczką zimy, ale za to P. był w swoim żywiole i żaden upał mu nie straszny. Na szczęście widoki na tej trasie rekompensują wysiłek.
Po drodze nie mijaliśmy zbyt dużej ilości turystów,
dlatego jesteśmy zdziwieni bardzo dużą ilością ludzi zarówno przed
schroniskiem jak i w środku. Być może jest to zasługa znajdującego się w
pobliżu wyciągu. Pozytywnie zaskoczyła nas duża ilość dzieci w różnym
wieku i obecność najwierniejszych przyjaciół człowieka - czworonogów.
Posilamy się zupą pomidorową i żurkiem, aby mieć siłę na powrotną
wędrówkę. Ciemne chmury pojawiające się na niebie motywują nas do
wyruszenia w drogę. Skutecznie udaje nam się przed nimi uciec, chociaż
pod koniec wyprawy delikatnie pokropił ciepły, letni deszcz.
Na zwieńczenie tak pięknego dnia udajemy się na
przepyszną pizzę oraz dzban złotej ambrozji. To nasz nowy sposób na
uniknięcie zakwasów ;)
Wiem coś o całodziennym przejeździe z nad morza na południe Polski. I to własnie w Beskidy ;)
OdpowiedzUsuńAle na szczęście mamy coraz lepsze drogi. Kiedyś w Karkonosze z przerwami jechaliśmy naszą t-renówką 11 godzin, dzisiaj zmieścimy się w 7-8 :)
Pozdrawiam!