Dwa dni w Tatrach to zdecydowanie za mało, jest przecież tyle miejsc i szczytów do zdobycia! Postanowiliśmy zabrać znajomych nad największe i najpiękniejsze jezioro tatrzańskie - Morskie Oko. To był już nasz drugi wypad w tym roku do schroniska nad MO i zdradzamy, że są plany na trzecią wizytę i to nawet troszkę dłuższą :) Tatry uzależniają! ;)
Żeby wykorzystać maksymalnie ten dzień nie straszna nam była wczesna pobudka. Szybki prysznic, śniadanie i pakowanie podręcznych bagaży załatwione w pół godziny niczym żołnierze GROMU i wychodzimy na przystanek. Przechodząc obok Krupówek nie mogliśmy oprzeć się pokusie i musieliśmy uwiecznić na zdjęciu główną ulicę stolicy Tatr prawie bez żywej duszy! :) Niespotykany widok!
Jak zwykle w Zakopanem znalezienie chętnych na busa do Palenicy Białczańskiej to nie problem, nawet w niedziele o 8 rano. Około 9 wysiadamy na parkingu i wyruszamy asfaltówką do słynnego MO. Droga jak zwykle się dłuży, jak zwykle monotonna, ale czego to człowiek nie zrobi dla tych widoków ;)
Kiedy docieramy na miejsce nie możemy uwierzyć własnym oczom - okazuje się, że oprócz nas jest tylko jeszcze garstka ludzi. Dodatkowo pogoda w tym dniu jest dla nas bardziej łaskawa niż dzień wcześniej i możemy w ciszy i spokoju nacieszyć się widokami. Możemy również nadrobić fotograficzne zaległości ze stycznia, kiedy aparat odmówił nam posłuszeństwa (dlaczego robiliśmy zdjęcia telefonem). Pozdrawiamy naszą cudowną, osobistą Fotografkę - dzięki Kasia ;)
Kawa, herbata, świeżutki jabłecznik i rozmowy o legendach krążących nad Morskim Okiem - tak szybko mija godzina w schronisku. Początkowo w planach mieliśmy jeszcze wizytę nad Czarnym Stawem, ale ze względu na dosyć późną godzinę i mając świadomość, że czeka nas jeszcze długa droga do domu, zrezygnowaliśmy. Powrót do Wodogrzmotów Mickiewicza mija całkiem przyjemnie.
Wracając z Morskiego Oka w styczniu obiecaliśmy sobie, że następnym razem zejdziemy do Roztoki. Słowa dotrzymaliśmy i nie żałujemy! Przy Wodogrzmotach Mickiewicza schodzimy zielonym szlakiem do schroniska. Po drodze widać jeszcze szkody jakie wyrządził styczniowy halny. Docieramy na miejsce i jesteśmy po raz kolejny tego dnia zauroczeni. Cisza, spokój, doborowe towarzystwo -pełnia szczęścia!
Przy przepysznych naleśnikach z jagodami i herbacie z brusznicą (czerwoną borówką) snujemy plany na kolejne wędrówki. Razem z Kasią i Łukaszem, których mamy nadzieję chociaż trochę zaraziliśmy naszą miłością do gór ;)
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Tak i nasz intensywny weekend dobiegł końca. Ale było warto. Będziemy mieć co wspominać. I oczywiście planujemy kolejne weekendowe wypady w Tatry. Mamy jednak już pewną nauczkę, żeby nie wybierać się wtedy w podróż samochodem, ale pociągiem. Zmęczenie w drodze powrotnej dało nam się we znaki. Tatry zauroczyły nas po raz kolejny. Dlatego ostrzegamy, że częste jeżdżenie tam może powodować trwałą tęsknotę i nieustające zamiłowanie do Tatr.
Ale nie konsultuj tego z lekarzem ani farmaceutą, tego nie da się na szczęście wyleczyć ;)
Jeśli chodzi o te busy w sezonie to zawsze mam wrażenie, że to nie człowiek szuka a busa, a bus szuka człowieka... :) Fajne zdjęcia. No i widzę, że kolejne już osoby ulegają uzależnieniu od Tatr... :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest ;) Tatry są przepiękne :)
UsuńCiocia to fajne. Dominika.k
OdpowiedzUsuń